Leżeć w cieniu czytając literaturę piękną lub romanse i zajadać do tego czekoladki. W tym mieście poza wypoczynkiem można to wytłumaczyć udziałem w którymś z festiwali. A jeśli taka rozrywka brzmi nieco kobieco, to dobrze, bo od wieków miasto należało do Królowych.
O istnieniu tego miasta dowiedzieliśmy się dopiero na etapie planowania tej wycieczki i poszukiwania ciekawych kierunków. Po przeczytaniu, że to portugalska stolica czekolady, nikt nie miał wątpliwości, że musimy tam zawitać, choć na chwilę. Dorzućmy do tego średniowieczny wygląd miasta zamkniętego za murami i zrobił nam się z tego obowiązkowy punkt.
Co warto wiedzieć o Obidos?
Obidos znane już było w starożytnym Rzymie, tylko pod nazwą Eburobritium i w tamtych czasach było najprawdopodobniej portem. Chodząc teraz po miasteczku trochę trudno sobie wyobrazić, że oblewała je woda, ale potwierdzają to elementy do cumowania statków pozostałe w murach, które przetrwały trzęsienie ziemi. Bo słynne trzęsienie ziemi z 1755 roku dotknęło też i to miasto, ale na szczęście zostało skrupulatnie odbudowane. Dzięki temu do dziś wchodząc za mury przenosimy się w czasie.
Warto też wspomnieć, że miasto nazywane było Domem Królowych, a to za sprawą Donii Isabel, żony króla Dionizego I. Król podarował wybrance Obidos w ramach prezentu ślubnego, bo ta zakochała się w tutejszym zamku. Od XIII do XIX wieku miasto było podarkiem dla każdej królewskiej wybranki, a te wprowadzały zmiany zgodnie z trendami i modą.
Zwiedzanie Obidos
Po całym dniu w Sintrze, zaplanowaliśmy przybycie wieczorem, aby od rana móc włóczyć się po mieście. Udało nam się też zarezerwować bardzo fajny pokój za murami (więcej opiszemy poniżej), aby mieć prawo wjazdu autem.
W Obidos można spędzić cały dzień niespiesznie przemierzając ulice i napełniając się średniowiecznym klimatem. My w mieście spędziliśmy 3h i uciekliśmy przed chmarą azjatyckich turystów. Trochę nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić jaki tu tłum musi być w szczycie sezonu, kiedy miasto odwiedza wiele wycieczek. Tym bardziej, że to niewielka przestrzeń otoczona murami, więc wpompowanie 1 autokaru ludzi jest zauważalne.
Nam ten czas wystarczył na zobaczenie:
- Kościoła Santa Maria - powstałego na miejscu meczetu. W 1444 roku król Alfonso V poślubił tu wybrankę serca - Izabelę. Obecny wygląd kościoła pochodzi z XVI wieku, kiedy to został odbudowany po trzęsieniu ziemi.
- Kościóła Sao Pedro - gotyckiej świątyni z pozłacanym ołtarzem z XVII wieku.
- Porta da Vila - Bramy Miasta i zarazem głównego wejścia pochodzącego z około XIV wieku. Zdobienia to XVIII wieczne azulejos.
- Rua Direita - głównej ulicy miasta łączącej bezpośrednio bramę z zamkiem. Mamy tu bary, kramiki i restauracje, ale żadnych reklam, co jest super. Powodem jest wpisanie całego starego miasta Obidos na listę UNESCO, więc reklamy pogarszające wygląd miasta surowo zabronione.
- Kościóła Sao Tiago - właściwie to najbardziej oryginalnej księgarni w mieście, która znajduje się w murach XII wiecznego kościoła. Zniszczony w XVIII wieku przez trzęsienie ziemi, odbudowany, po czym ponownie opuszczony i zrujnowany. Budynek zmienił funkcję, ale nadal można oglądać kunszt tego co po świątyni zostało.
Warto nadmienić, że Obidos jest jednym z Kreatywnych Miast Literatury i odbywają się tutaj różne festiwale w tym Międzynarodowy Festiwal Literatury FOLIO. Co więcej, na tak małej powierzchni działa aż 14 księgarni, w tym jedna właśnie w murach Sao Tiago. - Zamku - symbolu miasta, najprawdopodobniej pamiątki po Maurach. Przebudowana w XII wieku przez Alfonsa I stanowi doskonały przykład twierdzy z początku państwowości Portugalii.
Można obejść zamek dookoła murami, w dobrą pogodę prawdopodobnie widać nawet ocean. Niestety my trafiliśmy na gorszą, ale widoki i tak były niesamowite. Niestety w środku znajduje się turbo drogi hotel z rangą państwowej pousada (zaciszne miejsce w budynku historycznym), więc zwiedzanie wnętrza jest niemożliwe.
Nasz spacer:
Gastronomia
Trudno nie wspomnieć w tym akapicie o kulinarnych symbolach miasta. Jednym z nich jest - Ginjinha, czyli nic innego jak wiśniówka na brandy. Drugim czekolada, która ma swój festiwal w marcu, kiedy to magicy od czekolady zjeżdżają się do miasta i robią cuda. Wszystko to łączy się w piękną całość, bo likier najlepiej spożyć w czekoladowym kieliszku, który stanowi doskonały finisz tego deseru.
Ginjinha |
Gdzie mieszkaliśmy?
Zatrzymaliśmy się w niestety niedziałającym już, ale wspaniałym miejscu Casa Dos Frutos Divinos. Prowadził je przekochany pan Gospodarz, który był niezwykle wyrozumiały. Ponieważ z Sintry wyjechaliśmy później niż zakładaliśmy, to na starcie zrobiło nam to opóźnienie. Oczywiście na bieżąco informowaliśmy właściciela, ale że oferta była ze śniadaniem w cenie to założyliśmy, że mieszka on w tym samym budynku i to nie zrobi mu większych problemów. Pan co prawda nie zgłaszał problemów z naszym spóźnieniem, ale okazało się że dojeżdża z innej części miasta. Gdy w końcu dotarliśmy pod mury, mieliśmy problem ze znalezieniem właściwej bramy do wjazdu (nocleg za murami uprawniał nas do wjazdu za mury autem). Zostawiliśmy samochód na niedalekim parkingu i pieszo ruszyliśmy na poszukiwanie adresu. Po dotarciu na miejsce zostaliśmy bardzo ciepło przywitani i oprowadzeni po całym mieszkaniu. Dodatkowo pan Gospodarz podrzucił nas po auto i jadąc przed nami pokierował gdzie skręcić aby podjechać pod mieszkanie.
Tu przytrafiła nam się przygoda, bo Gospodarz przyjechał z uroczym szczeniaczkiem, który tak mi zawrócił w głowie i na kolanach, że zostawiłam klucz do mieszkania na tylnym siedzeniu. Po pożegnaniu i ustaleniu godziny śniadania (Pan przyjechał zrobić nam wypaśne śniadanie!), lawirując wąskimi średniowiecznymi uliczkami dotarliśmy w okolice noclegu. Chcieliśmy się wypakować, a tu klucza nie ma. Po bezowocnych poszukiwaniach zadzwoniliśmy do Właściciela. Na szczęście znalazł się w jego aucie. Pan był na tyle miły, że nam go przywiózł.
Samo mieszkanie spełniało nasze wyobrażenia o klasycznych portugalskich wnętrzach. Całe w płytkach, ale przyjemnie czyste i jak na stolicę czekolady przystało, pachnące właśnie nią. Powodem tego była działalność Gospodarza, który sprzedawał ptysie obtaczane czekoladą i dzień wcześniej "dorabiał" towar.
Tego wieczora uznaliśmy też, że to dobry moment na pranie, bo przecież juro będzie ładnie i wszystko wyschnie w czasie naszego zwiedzania miasta. Nie do końca nam się to udało, więc przez kolejne dni jeździliśmy z praniem rozwieszonym nad tylnym siedzeniem.